W wolnym czasie piszę wiersze. Oto niektóre z nich:
Komu
Komu w świecie biznesu
potrzebna jest poezja?
Dziś w szarych blokowiskach
romantyzm już nie mieszka.
Dziś dawni pisarze, poeci
poszli za Eurydyką
i tylko biedny Orfeusz
chce ich przywołać muzyką.
Oni jej dźwięków nie słyszą.
Wieczność jest tylko ciszą,
którą każdy usłyszy
gdy znajdzie ślad Eurydyki.
Krzyk
Z tamtych minionych lat,
z pól naznaczonych krwią,
kurhanów w bezkresnych stepach,
rzek niepamięci
wiatr niesie daleko gdzieś
dawno przebrzmiałą pieśń.
Z ruin dworów, pałaców,
z miast o nazwach już innych,
zamków, których mury
płoną jeszcze ogniem purpury
wiatr niesie
historii nutę.
Z bezimiennych grobów,
stamtąd, gdzie już tylko spokój,
spod piachu, ziemi, kamieni,
naszej i nie naszej ziemi
wiatr niesie niegasnący krzyk
zamkniętych na wieki ust.
Nie słyszy go tylko ten,
kto nie chce go usłyszeć.
Skazany na poniewierkę
może wedrze się w czyjeś serce
i będzie się jątrzyć raną,
chwałą gdzieś zakopaną
i będzie czyimś grzechem
i stanie się tylko echem,
stoczonych walk i bitew,
ostatnim niemym widzem,
ostatnim w piersiach tchnieniem,
ostatnim duszy spojrzeniem
rycerzy ze stepowych stanic,
powstańców z bitew przegranych.
Orląt w ostatnim locie,
Świętych na Wileńskiej Rosie
i tych Żołnierzy Wyklętych
z tamtych czasów przeklętych.
Aż stanie się tylko ciszą,
którą nieliczni usłyszą
i sięgną pamięcią wstecz
i ujrzą stalowy miecz
w rękach handlarzy historią,
którzy ziemię nie swoją
podzielili, tak jak chcieli i już.
Na nas osiadł porażki kurz.
Wygrane bitwy, bitwy przegrane,
pola i łąki krwią przeorane,
niezabliźnione rany i krzywdy,
odrąbane kikuty Ojczyzny.
Ślad na Ziemi
Nie przejdziemy do historii
tacy zwykli i codzienni,
w swoje życie zapatrzeni,
tacy prości, bezimienni.
Misję swoją wypełnimy,
trud codzienny udźwigniemy,
coś tam światu z siebie damy,
coś tam w zamian otrzymamy.
Nasze myśli, czyny, słowa
kiedyś tam pochłonie czas.
Przed każdym jest jakaś droga.
Iść będziemy tylko raz.
I nie można już zawrócić.
Trzeba dźwigać bagaż lat.
Każdy musi się natrudzić.
Towarzyszem śmiech i płacz.
Choć nie wiemy co nas czeka
trzeba iść, bo iść jest warto.
Mieć marzenia, nie uciekać,
choć nie jest i nie będzie łatwo.
Ludzkich dziejów całe tomy.
Komu biją stare dzwony?
Komu cześć, pamięć i chwała?
Kogo za co czeka kara?
Każdy rodzi się, umiera,
jak może naprawia świat.
Drogę życia sam wybiera
i dojrzewa z biegiem lat.
Tyle miejsc i tyle zdarzeń,
tyle dat zapamiętanych,
rozmów, gestów, spotkań, twarzy
i tych ludzi zapomnianych.
Bezimiennych bohaterów
nikt już dzisiaj nie pamięta.
Każdy dotrzeć chce do celu.
Pamięć w kamieniach zaklęta.
Czasu dano nam za mało,
szczęścia było tak niewiele,
stale czegoś brakowało,
kiedyś szczytne były cele.
Każdy pisze swą historię
piórem czasu, wodą, ogniem.
Każdy w ciszy księgę życia
w myślach sam sobie przeczyta.
Nie przejdziemy do historii.
W pustkę kiedyś odejdziemy.
Jeszcze w życie zapatrzeni,
a już z losem pogodzeni.
Żyć będziemy w naszych dzieciach,
w ich uśmiechach, czynach, gestach,
w zasadzonych przez nas drzewach,
w napisanych przez nas pieśniach.
Zostawimy ślad na Ziemi
tacy prości, bezimienni.
Nie przejdziemy do historii
tacy zwykli i codzienni.
Drogi
Drogą zapomnienia
w masce przygnębienia
idzie samotność.
Przed nią kolejny most,
pod nim płyną obłoki,
na nim słychać kroki.
To idzie pamięć.
Z głową wysoko w chmurach,
w swetrze zrobiony na drutach
idzie codzienność.
Gdy dojdą do końca drogi
znów usłyszą kroki.
To przyjdzie wieczność.
Jesteśmy
Jesteśmy energią,
jesteśmy materią,
jesteśmy prędkością,
jesteśmy miłością.
E =mc2
Krążymy po orbicie
swego własnego świata,
orbity się przenikają,
każdy kiedyś powraca,
tam skąd przyszedł.
I nie jest już energią
i nie jest już materią
i nie jest już prędkością.
Pozostał czyjąś miłością.
Muzyka wesela
Każdemu, kto by zapytał
-” Gdzie się znajduje twój kraj?”
rzekłabym
-”Tam, gdzie się kończy logika,
tam się zaczyna mój kraj .
Tu bardzo dużo ludzi
dzień w dzień bardzo się trudzi,
by innym utrudnić życie
i robi to znakomicie.
Wśród bezsensownych ustaw
nie milknie echo braw,
dla tych, co dużo mówią
i jedną gafę za drugą
strzelają nam i sobie
czynem, gestem i słowem,
a za to co złego zrobią
inni im śpieszą z nagrodą.
A naród patrzy i słucha,
z daleka dochodzi muzyka.
To nie jest wspaniała zabawa,
nie dla nas bogactwo i sława.
To nie są cymbały Jankiela.
To jest muzyka wesela.
Rozsądek się żeni z głupotą,
uczciwość w dal poszła drogą,
zostały marazm i pustka,
donikąd otwarta furtka.
Zaprosił nas ktoś do tańca.
Nie są to takty walca,
skoczny oberek, mazurek.
To długi postaci sznurek ,
idących przed siebie na wprost
szlakiem wskazanym przez los.
A chochoł na skrzypcach gra,
na strunach dobra i zła.
A my w korowodzie dni
czekamy aż spełnią się sny.
To nie jest pierwsze wesele,
niestety, też nie ostatnie.
I wiem, że na tych weselach
już gości nie zabraknie.
Tańczymy,
a jednak w miejscu stoimy
i choć nam nie jest wesoło
kręcimy się wszyscy wkoło.
A wokół orszak zjaw
z obecnych i dawnych lat,
marazm, bezsilność, głupota,
bez czynów puste słowa.
Gdy tańczę sama w tłumie
niewiele już rozumiem.
Gdzie koniec, gdzie początek
i stale tracę wątek.
I nie wiem kto z kim, dlaczego,
jeden oskarża drugiego.”
Gdzie są mądrzy ludzie
z mądrymi decyzjami?
Gdzie są światłe umysły?
Kto dziś rządzi nami?
Dziś w świecie polityki
tylko awantury i krzyki,
dziś w powodzi słów
nie zabrzmi już złoty róg.
Dziś na życia dnie
pogrążeni jesteśmy we śnie.
Tańczymy jak ktoś nam zagra.
Ta gra, ile jest warta?
Na granicy nocy i dnia
Na granicy nocy i dnia,
gdy do snu układa się ćma
dom drzemie w rytmie oddechów,
myśli, słów, gestów i grzechu,
mysz chowa się w dziurze w podłodze
cisza płynie dostojnie w todze
powagi, skupienia, spokoju
przez korytarze z pokoju do pokoju.
Ściany tłumią szelest jej kroków,
czasem dotknie niebacznie schodów,
które odezwą się przeciągłym jękiem,
czasem wyciągnie spod togi rękę
i dotknie nią serc we śnie,
błądzących gdzieś po dnie
niebytu, nieświadomości,
przywróci ich codzienności,
odejdzie, by pojawić się znów
na granicy jawy i snu.
Moje miasto Legionowo
W moim niewielkim mieście
sny mieszkają na wierzbie,
a dzień za dniem
między jawą a snem
płynie w otulinie lasów
odmierzany wskazówkami czasu.
Na rynku kolorowe kamienice
spoglądają na gwarne ulice,
na skwerze w słoneczne dni
fontanna tęczą lśni.
W niebo wzlatują gołębie,
w parku drzewa dostojnie
zadziwione szumią gałęziami,
spoglądając zielonymi oczami
na zmieniający się krajobraz,
przez ludzi malowany obraz.
W małych drewnianych domkach
wspomnienia się snują po katach,
czasami siadają na ganku
by odejść o poranku.
W murach minionej epoki
stoją wysokie bloki,
w szarej wielkiej płycie
upływa ludziom życie.
Miasto jak innych tysiące,
codziennie wstaje słońce,
codziennie zapada noc
rozkładając ciemności koc.
Tysiące pragnień i dążeń,
gestów, uśmiechów, spojrzeń,
kłopotów, zmartwień i trosk,
których nie szczędzi nam los.
Codzienność kreślona z mozołem.
Gwar dzieci idących do szkoły,
wesela, chrzty, pogrzeby,
dni smutku i uciechy.
Choć takich miejsc jest więcej
mnie los wyznaczył to miejsce.
Choć pokusą jest świat
tu mieszkam od wielu lat.
Wśród dni dobrych i złych,
w szachownicy domów i ulic,
w splocie wielu wydarzeń,
znajomych i nieznajomych twarzy
żyję przeszłością, przyszłością
i zwykłą codziennością.
Budzę się, wstaję, zasypiam,
biegnę, a gdy się potykam
podnoszę się i idę znów
choć czasem brakuje mi tchu.
To miasto to moja historia,
moje noce i dni,
moja rzeczywistość,
plany, marzenia i sny.